Moje boje ze spółdzielnią

W 1997 roku podpisałem umowę, z której wynikało, że na przełomie 1998 i 1999 roku dostanę na własność domek szeregowy za 300 tysięcy złotych.


Zaczęło się niewinnie w roku 1997 od podpisania atrakcyjnej umowy o wybudowanie domu w zabudowie szeregowej. Potem szantażem zostałem zmuszony do wpłacenia 100 tysięcy ponad postanowienia umowy, a w końcu doczekałem się ostatecznego rozliczenia, z którego wynikało że mam dopłacić następne 100 tysięcy. Oczywiście odwołałem się od uchwały zatwierdzającej rozliczenie, ale zebranie przedstawicieli nigdy nie zajęło się tą sprawą.

Ponieważ czułem się oszukany złożyłem w sądzie pozew o odszkodowanie za niewywiązanie się spółdzielni z zawartej ze mną umowy. Proces przegrałem. Strasbourg nie zajął się moją skargą.

Spółdzielnia chciała także zarabiać na czynszach naliczanych właścicielom domków szeregowych. Wytaczała mi zatem proces za procesem o zapłatę. Jeden już przegrałem. Trwał 10 lat.

Po 11 latach od zakończenia budowy spółdzielnia pozwała mnie o dopłatę do wkładu budowlanego. Przegrali, ale złożyli kasację. Kasacje wygrali i ponownie jestem w Sądzie Apelacyjnym. Minęło 16 lat procesowania się. Dokumenty związane z procesem są tutaj.

Interesujący jest aktualny stan prawny mojego segmentu. Prawdę powiedziawszy nie jestem właścicielem swojego domu. Nie jest też nim spółdzielnia. Właścicielem gruntu i usytuowanych na nim budynków jest miasto stołeczne Warszawa. I prawdę powiedziawszy z niewiadomych dla mnie powodów utrzymuje ten san, chociaż spółdzielnia nie wywiązuje się z opłat za dzierżawę gruntu. A spółdzielni w to graj. Pod pretekstem braku własności gruntu nie może na mnie przenieść własności domu.
 

2016-09-12 16:10

Zawarte w blogu poglądy są wyrazem prywatnych opinii autora i nie reprezentują stanowiska jakiejkolwiek organizacji.